Potężne wstrząsy na rosyjskim Dalekim Wschodzie, które miały miejsce 30 lipca 2025 roku, postawiły pytania znacznie ważniejsze niż tylko te o zniszczenia infrastruktury. Gdy ziemia zatrzęsła się z siłą porównywalną do najtragiczniejszych katastrof ostatnich dekad, epicentrum znalazło się niepokojąco blisko miejsca, gdzie Rosja przechowuje kluczowy element swojego arsenału nuklearnego.
W cieniu podwodnego arsenału Rosjan. Czy podwodne kolosy są naprawdę bezpieczne?
Trzęsienie ziemi o magnitudzie 8,8, które nawiedziło Kamczatkę, było najsilniejszym w tym regionie od 1952 roku i szóstym pod względem siły w całej historii pomiarów. Jego moc przypominała tragiczne w skutkach wstrząsy w Japonii z 2011 roku, które pochłonęły niemal 20 tysięcy istnień. Nas interesuje jednak to, że epicentrum znajdowało się zaledwie 120 kilometrów od bazy morskiej w Zatoce Awaczyńskiej, czyli kluczowego punktu rosyjskiej floty podwodnej. To niepokojąco mała odległość, biorąc pod uwagę skalę kataklizmu.
Czytaj też: Nowy król niejądrowych bomb. Gazap roztapia stal i obraca świat w perzynę

Mowa o bazie, która stanowi niezwykle istotny element rosyjskiego systemu odstraszania nuklearnego. Stacjonują tu bowiem między innymi atomowe okręty podwodne klasy Borei i Borei-A, wyposażone w międzykontynentalne pociski balistyczne RSM-56 Buława. To właśnie te jednostki stanowią trzon rosyjskiej obecności nuklearnej na Pacyfiku i w tamtejszym regionie jest to jedyny port przystosowany do obsługi tej klasy okrętów, a to dodatkowo podkreśla jego strategiczną wartość.
Rosyjskie władze szybko poinformowały, że nie doszło do poważnych uszkodzeń, ale to typowa taktyka Rosji – granie dobrej miny do złej gry. Jednak dostępne w sieci nagrania pokazują inny obraz sytuacji. Materiały krążące po rosyjskojęzycznym Telegramie dokumentują zawalone budynki i zalane wybrzeża w Pietropawłowsku-Kamczackim, co sugeruje, że pobliskie obiekty wojskowe mogły doświadczyć podobnych zniszczeń. Brak oficjalnego komunikatu Ministerstwa Obrony w tej sprawie tylko potęguje wątpliwości, ale z drugiej strony mamy też wypowiedzi m.in. emerytowanego oficera rosyjskiej marynarki. Ten twierdzi, że te “bazy zostały zaprojektowane i zbudowane z myślą o możliwości ataku nuklearnego ze strony wroga”, więc jeśli idzie o jakiekolwiek awarie czy uszkodzenia, to wszystko może mieścić się w normie.
Czytaj też: Turcja nie miała potężniejszej broni. Nowy Tajfun jest wielki, szybki i niszczycielski

Czy jednak w ogóle cokolwiek może grozić bezpośrednio samym okrętom podwodnym w portach? Wbrew pozorom, całkiem sporo, bo wszelkie jednostki przebywające w suchych dokach bez odpowiedniego zabezpieczenia, są wyjątkowo narażone na uszkodzenia. Gdyby woda przedostała się do systemów okrętów podczas konserwacji, to mogłoby to skutkować długotrwałymi problemami. O ile wiele okrętów można uratować, po prostu wypływając na głębsze wody przed kataklizmem (tak ponoć postąpili Rosjanie), tak prace nad jednostkami trwają często tak długo, że w przypadku konkretnych okrętów mogło to być po prostu niemożliwe.
Czytaj też: Nowa era morskiej potęgi. Chiny mają dwa nowe potężne niszczyciele
Ewentualne uszkodzenia w rosyjskiej bazie morskiej mogą mieć znaczący wpływ na rosyjskie możliwości militarne. Zakłócenia w funkcjonowaniu bazy ograniczyłyby zdolność Rosji do projekcji siły w regionie Indo-Pacyfiku, a nie poprawiają tego dotychczasowe problemy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, która od 2022 roku doświadczyła szeregu ataków. Ewentualne przerwy w gotowości okrętów typu Borei i Jasień mają strategiczne znaczenie dla potencjału odstraszania nuklearnego Rosji. Milczenie Kremla i rozbieżność między oficjalnymi komunikatami a materiałami z terenu każą jednak zachować ostrożny sceptycyzm co do tego, jak rzeczywiście wygląda sytuacja rosyjskiego wojska na Kamczatce.