Gigaprojekty na rympał? Nie tędy droga. "Trzeba uważać, by nie utopić fortuny" [OPINIA]

3 dni temu 9

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

W swoim inauguracyjnym wystąpieniu prezydent Nawrocki ocenił, że Polska znajduje się "na złej drodze rozwoju". W jego opinii kluczem do poprawy sytuacji są inwestycje: bez wielkich inwestycji nie zwiększymy konkurencyjności gospodarki i nie dogonimy krajów zachodnich. Bo to właśnie wielkie inwestycje – których symbolem jest dla prezydenta Centralny Port Komunikacyjny – są kołem zamachowym gospodarki i warunkiem obudzenia ambicji i aspiracji narodu polskiego.

Z wypowiedzią prezydenta mam pewien problem. Bo z jednej strony po części się z nią zgadzam (tak samo, jak w zasadzie zgadzałem się z diagnozą problemów rozwojowych Polski postawioną osiem lat temu przez Mateusza Morawieckiego). Ale z drugiej strony, zgoda co do generalnego stwierdzenia nie oznacza że obaj mamy to samo na myśli.

Bo diabeł tkwi w szczegółach, a za ogólnymi deklaracjami może kryć się bardzo różna praktyka (jak pokazała klapa strategii inwestycyjnej którą próbował kilka lat temu wdrożyć Morawiecki).

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nawrocki wyszedł do tłumu pod Sejmem. "Będę waszym głosem"

Zacznijmy od podstaw. Oczywiście, że dalszy rozwój gospodarczy Polski nie może opierać się na przewadze konkurencyjnej wynikającej z taniej pracy (zwłaszcza że polska praca wcale nie jest już taka tania w skali światowej, a nawet europejskiej, mimo powszechnego narzekania na poziom płac).

Polska praca musi być znacznie bardziej wydajna niż dzisiaj, a to osiąga się w gospodarce dzięki zastosowaniu nowocześniejszych, bardziej wydajnych technologii. Współczesny świat oferuje nam w tym zakresie niewyczerpane możliwości: od zwykłej automatyzacji procesów produkcyjnych, przez zastosowanie robotów, aż po operujące sztuczną inteligencją komputery. Wszystko to jest na wyciągnięcie ręki – tyle, że wymaga inwestycji. I to inwestycji przedsiębiorstw, bo to właśnie tam wykuwa się konkurencyjność gospodarki.

A co z inwestycjami publicznymi, zwłaszcza infrastrukturalnymi? Oczywiście, że są niezbędne dla rozwoju. Bez sieci nowoczesnych dróg, które zbudowaliśmy w ostatnim dwudziestoleciu (głównie dzięki wsparciu z budżetu Unii) cała Polska stałaby już dawno w niekończących się korkach, a nikt o zdrowych zmysłach nie budowałby ani fabryk, ani centrów logistycznych do których nie da się w sprawny sposób dojechać. Tak samo potrzebne są nowoczesne lotniska, szybkie koleje, a także laboratoria badawcze, w których rodzą się innowacje.

Ale inwestycje publiczne w zasadzie nie wpływają bezpośrednio na konkurencyjność gospodarki. Choć oczywiście mogą stanowić zachętę dla przedsiębiorstw, by podwyższały swój poziom technologiczny. Wiele inwestycji publicznych okazuje się bardzo pomocne, ale wiele nie ma na to żadnego wpływu. Jak choćby słynne aquaparki, które w swoim czasie masowo uruchamiano za unijne pieniądze, nie wspominając już o potrzebnym jak piąte koło u wozu przekopaniu za miliard złotych Mierzei Wiślanej.

Gigantyczne pieniądze w grze

Nowe duże lotnisko za 40 miliardów, o którym często mówi prezydent, jest chyba niezbędne. Ale już pomysł, by za dwa razy tyle budować sieć szybkiej kolei, która ma do niego dowozić pasażerów z każdego dużego miasta Polski, może być sposobem na zmarnowanie gigantycznych pieniędzy (wystarczy zapytać mieszkańców Krakowa czy Wrocławia, czy będą gotowi dojeżdżać 2-3 godziny pociągiem do CPK, czy też będą woleli latać bezpośrednio ze swoich lotnisk regionalnych).

Innymi słowy, dokonując wielkich publicznych inwestycji, bardzo trzeba uważać, by nie utopić w nich fortuny. Tym bardziej, że decyzje o wydaniu tej fortuny podejmują politycy, którzy potem w żaden sposób nie odpowiadają za to, czy projekt okaże się sukcesem, czy finansową katastrofą.

Najniższy poziom w historii

Jak wyglądają liczby, na których powinien oprzeć swoją opinię nowy prezydent? Inwestycje publiczne od momentu wejścia do Unii utrzymują się u nas na poziomie około 6 proc. PKB (falując nieco wraz z procesem kończenia i rozpoczynania 7-letnich perspektyw budżetowych Unii) i należą, w relacji do PKB, do najwyższych w Europie (efekty tego zresztą wszyscy widzimy – wystarczy się rozejrzeć dookoła).

Natomiast inwestycje przedsiębiorstw, które w chwili naszego wejścia do Unii odpowiadały 15 proc. PKB, dziś spadły do najniższego poziomu w historii (poniżej 11 proc. PKB). Spadały systematycznie za rządów PiS, spadały również w zeszłym roku i prawdopodobnie w obecnym. Częściowo winić można za to niekorzystne warunki panujące na świecie, zwłaszcza od wybuchu pandemii, a potem wojny.

Ale na pewno znaczną część winy ponoszą też kolejne polskie rządy, nie umiejące w wyraźny sposób poprawić klimatu inwestycyjnego i warunków do prowadzenia działalności.

Słuszne pretensje do rządu

Prezydent ma na pewno rację, mówiąc o znaczeniu inwestycji dla rozwoju Polski. Ma też słusznie pretensję do rządu o to, że inwestycje są zbyt małe – choć co najmniej w równym stopniu pretensje te powinien zgłaszać do również do kolejnych rządów PiS.

Rzeczywiście to inwestycje powinny być kołem zamachowym wzrostu produkcji i konkurencyjności. Prezydent myli się jednak sądząc, że taką rolę mogą odegrać publiczne inwestycje infrastrukturalne, choćby najbardziej ambitne, bo one mogą tylko prawdziwy rozwój wspierać, ale inwestycji przedsiębiorstw nie zastąpią. Ale znów ma rację mówiąc, że śmiałe plany rozwojowe i wielkie inwestycje potrzebne są i po to, by pobudzać ambicję i aspiracje narodu.

Jedna drobna uwaga: śmiałe i wielkie, ale nie nieodpowiedzialne.

Autorem jest prof. Witold M. Orłowski z Akademii Finansów i Biznesu Vistula

Przeczytaj źródło