Hubert Urbański opowiada o pracy w Polsacie. "Czuję się bardzo dopieszczony"

1 dzień temu 5

Jak czuje się pan w Polsacie? Przyjęto pana z wielką pompą, na mieście wiszą powitalne banery, stacja rozkręciła ogromną akcję promocyjną wokół „Milionerów”…

Przyjęto mnie dokładnie tak, jak pani to określiła: hucznie. I z konwojem, z przeprowadzką i z pirotechniką. I tak się też czuję. Mi to wszystko schlebia, czuję się bardzo dopieszczony. To jest po prostu bardzo przyjemne. 

Nie da się ukryć, że jest pan największą gwiazdą tej ramówki.

Oj, niezręcznie mi to mówić, bo jeszcze widzę tu bardzo dużo koleżanek i kolegów ze stacji, więc proszę mnie nie stawiać w takiej sytuacji. Ale też wchodzimy z podniesionym czołem, mówię ja i Jake Vision, producent „Milionerów”, bo wiemy, że wchodzimy z super produktem. Formatem, co do którego Polsat zdecydował, że jest potrzebny w ramówce, ale my też czujemy, że wchodzimy z naprawdę fajnym programem, a ponieważ robimy go od ponad ćwierć wieku, więc też wiemy, jak się go robi.

Czytaj także: Jesienna ramówka Polsatu pod znakiem „Milionerów”. Miszczak pewny sukcesu: „Wyciągajcie piloty”

W zasadzie wraca pan do Polsatu po 30 latach. Jak pana zdaniem zmieniła się ta stacja? To już nie jest to samo miejsce, z którego wychodził pan jako prowadzący teleturniej „Piramida”.

Wtedy moja współpraca ograniczała się do produkcji programu „Piramida” i wtedy to były zupełnie inne czasy. Wszystko było trochę bardziej garażowe, a ja byłem po prostu nikomu nieznanym chłopakiem, którego wzięli do poprowadzenia tego programu. Ja chyba nawet nie musiałem się pojawiać wtedy w budynku Polsatu, bo po prostu nie było takich wymogów, w ogóle cały ten PR, marketing, to wszystko było z innej epoki, bardziej z okolic bitwy pod Grunwaldem (śmiech).

Podczas czwartkowej konferencji dosłownie odpaliliście państwo „Milionerów”, nawiązuję do tej całej pirotechniki na scenie, ale w programie zaszły pewne zmiany. Chociażby jeśli chodzi o liczbę kół ratunkowych, casting czy podwyższenie progów gwarantowanych.

Tak, to prawda, progi gwarantowane nieco wzrosły. Koła ratunkowe są te same. Natomiast o tym, kto siada na fotelu naprzeciwko mnie, decyduje teraz casting. Osoby, które go wygrywają, wiedzą, że wchodzą do gry. Już nie przyjeżdżają tylko po to, żeby jeszcze przejść przez selekcję „kto pierwszy, ten lepszy”. Tego okienka eliminacyjnego już nie ma.

Hubert Urbański podczas konferencji jesiennej oferty programowej Polsatu, fot. AKPA

Jesteście już po nagraniach pierwszych odcinków. Jak ta zmiana wpłynęła na graczy?

Mamy już pierwsze doświadczenie i myślę, że to bardzo pozytywnie wpływa. Przychodzą fajni ludzie, którzy mają taką gotowość występowania. I ci, którzy już przechodzą przez casting, to są ewidentnie ludzie, którzy mają chęć i odwagę wystąpić w programie. Mają taką otwartość, chcą, żeby ich pokazano, chcę występować w telewizji. Kiedyś to się na to mówiło parcie na szkło. I my właśnie takich - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - ludzi mamy teraz w programie. I na takich czekamy.

Wróćmy jeszcze do pieniędzy, bo podczas prezentacji ramówki Krzysztof Ibisz podkreślał, że „szef sypnął kasą” i wartość puli nagród w „Awanturze” sięgnie 2 mln zł. Czy milion w „Milionerach” to nie za mało? 

To pytanie zawsze mnie irytuje, bo dużo ludzi powołuje się np. na inflację, tak jakbyśmy się mieli ścigać z Ministerstwem Finansów. Proszę mi wierzyć, ludzie, którzy wygrywają u nas ćwierć miliona, pół miliona, milion złotych są przeszczęśliwi i to są nadal największe na rynku realne pieniądze. 

Zastanawiam się też, na ile te zmiany są wynikiem np. pańskich sugestii, wynikających z dotychczasowego doświadczenia, czy też pomysłów Polsatu.

Taki format to jest praca zespołowa i to jest naprawdę duży zespół redakcyjny, który nad tym programem pracuje cały czas, a zwłaszcza w momencie transferu. Wtedy rzeczywiście musimy się wsłuchać w to, czego chce nasz nowy zamawiający - stacja Polsat. Ale w tym przypadku obie strony dokładnie wiedziały, w co wchodzą. Dyrektor Miszczak zaprosił nas do Polsatu z naszym programem, bo myślę, że wiedział, że po prostu chce tej samej najwyższej jakości, do której widzowie przyzwyczaili się do tej pory. Mogły więc być rozmowy dotyczące właśnie tego, żeby np. podnieść nieco progi gwarantowane, albo żeby np. zmienić system doboru graczy, ale tak poza tym chodziło o to, żeby to byli ci sami, dobrzy „Milionerzy”.

Czytaj także: Pierwsze zdjęcia z planu nowych "Milionerów". Jest zmiana w scenografii

A co jeszcze dodatkowego Polsat wnosi do „Milionerów”, poza nową ledową podłogą?

Newsletter WirtualneMedia.pl w Twojej skrzynce mailowej

Nowe studio, ledowa podłoga, nowa generacja oświetlenia, to wszystko podnosi atrakcyjność programu. Poza tym do anteny mamy jeszcze ponad miesiąc, a już właściwie cała Polska huczy o przeprowadzce, o transferze, o tym wszystkim. To myślę, że to już jest kawał dobrej roboty piarowskiej i marketingowej, to jest duży powiew wiatru w nasze żagle.

W Polsacie jest już jeden mocny teleturniej, mam na myśli „Awanturę o kasę”. Myśli pan, że pod jednym szyldem jest miejsce dla dwóch takich formatów? 

Ja jestem przekonany, że tak. Natomiast myślę, że jeżeli tak uważa dyrektor Miszczak, no to znaczy, że tak jest i koniec.

Odczuwa pan jednak pewnego rodzaju presję związaną z konkurencją w postaci Krzysztofa Ibisza i jego „Awantury o kasę”?

Myślę, że każda dobra konkurencja sprawia, że człowiek czuje się zmobilizowany, żeby też zrobić coś przynajmniej równie dobrego albo jeszcze lepszego.

A najwięcej może wygrać w tym wypadku widz.

Dopowiedziała pani to, co chciałem powiedzieć. Myślę, że jak jest dużo fajnych projektów w jednej stacji, to robi to tylko dobrze i stacji, i widzom. To nie wyklucza się nawzajem.

Krzysztof i Ibisz i Hubert Urbański w pierwszym wydaniu “Milionerów”  podczas konferencji ramówkowej Polsatu, fot. AKPA

Jakie programy pan lubi oglądać? Może jest jakiś format, który darzy pan szczególną sympatią? 

Może robię się sentymentalny z wiekiem, ale na przykład mam bardzo dużo sentymentu do starych programów i bardzo często oglądam stare rzeczy. Jak słyszę na przykład czołówkę „Wielkiej Gry”, to się tak czuję od razu, jakbym miał 7 lat. No i to przyjemne uczucie.

Ja w ogóle sobie bardzo cenię starą telewizję, która miała na przykład ten przywilej, że ona łączyła ludzi w równoległym przeżywaniu różnych wydarzeń. Dzisiaj już tego nie mamy, bo technologia poszła bardzo do przodu. Dziś  właściwie jedyną rzeczą, która łączy ludzi przed ekranami, to najczęściej jest sport. 

A ja mam na myśli takie wydarzenia, które nie są sportem, a kiedyś łączyły ludzi. Jak np. serial albo czwartkowy kryminał na żywo, który sprawiał, że ulice były puste, bo wszyscy przyjeżdżali na 20, żeby obejrzeć kolejny odcinek. I to jest dzisiaj strasznie trudne do osiągnięcia. Dzisiaj tego brakuje, współczuję kolejnym pokoleniom, które nie mają tego. I zazdroszczę sobie, że ja tego jeszcze doświadczyłem. 

Czytaj także: Rządzą w ramówkach od lat. Oto najdłużej emitowane w Polsce teleturnieje

A propos doświadczeń, czy poza „Milionerami” marzy się panu jeszcze jakiś inny format? Krzysztof Ibisz mówił, że w Polsacie prowadzi się po kilka programów …

Za chwilę będę cztery razy w tygodniu w prime time'ie. Naprawdę nie mam powodu do narzekania…

Może jednak jest jeszcze jakaś zawodowa rola, w której chciałby pan spróbować swoich sił?

Ja mam dużo jakichś takich pomysłów, które gdzieś tam mi chodzą po głowie, dotyczące w ogóle aktywności medialnych, szeroko pojętych. Jednak nie lubię mówić o czymś, zanim nie wejdzie to na tory realizacji.

Ma pan jednak nadzieję, że to właśnie w Polsacie uda się te pomysły zrealizować?

No zaczynamy teraz naszą - mam nadzieję - długą i owocną współpracę z Polsatem, więc nie wykluczam tego.
 

Przeczytaj źródło