"Krzyczała: to przez pana on nie żyje!". Psychika weterynarzy jest w ruinie

1 dzień temu 13

Monika Mikołajska/ Medonet: Kiedy idziemy do lecznicy z naszym psem czy kotem, raczej nie zdajemy sobie sprawy, z czym musi mierzyć się na co dzień lekarz wet. Bo praca weterynarza, choć bardzo wdzięczna, oznacza również niesamowite obciążenie psychiczne. Najtrudniejszą wydaje mi się decyzja, że trzeba zwierzęciu pomóc umrzeć, czy mówiąc wprost — zabrać mu życie...

Lek. wet. Paweł Kania: Nie, ja nie zabieram mu życia. O to właśnie chodzi. Gdybym tak na to patrzył, byłoby to straszne podejście i pewnie skończyłoby się potężną depresją. Kiedy decyduję o eutanazji zwierzęcia, to tak naprawdę pozwalam mu przejść spokojnie na drugą stronę. Przynoszę mu ulgę w cierpieniu, uwalniam od bólu.

Rozumiem, że dla właściciela to dramatyczna decyzja. Nieraz jednak widzę sytuacje, kiedy ewidentnie widać, że zwierzę cierpi, że chce już odejść, że szuka odosobnienia, a człowiek mu na to nie pozwala. To okrutne i egoistyczne podejście. Życie tak jest skonstruowane, że nasi pupile żyją krócej niż my i czy tego chcemy, czy nie, musimy się z tym pogodzić.

I czy się to komuś podoba, czy nie, przeprowadzanie eutanazji to część pracy lekarza weterynarii, poruszająca i trudna. Zdarzyły się jakieś sytuacje, które ma pan w pamięci do dziś?

Tak, o dwóch, zresztą skrajnie różnych, nie zapomnę nigdy. Kiedy byłem młodym lekarzem, przyszedł do mnie mężczyzna z psem. "Proszę pana, sytuacja zmusza mnie do tego, że muszę wyjechać i nie mogę zabrać ze sobą mojego psa. Nie chcę oddawać go nikomu i nie oddam. Jeśli pan go nie uśpi, pójdę gdzie indziej". Mówiąc to płakał jak dziecko. Spełniłem jego prośbę. Czy zrobiłem wtedy dobrze? Nie wiem do dzisiaj. Z punktu widzenia współczucia oraz kwestii związania się tego człowieka z psem i psa z nim, chyba postąpiłem dobrze. Obecnie chyba bym jednak tego nie zrobił.

By zachować psychiczną równowagę i po prostu nie wypalić się w tej pracy, staram się trzymać żelaznej zasady: wiem, że nie mogę do końca wchodzić w skórę człowieka, który przychodzi do mnie ze zwierzęciem. Trzeba starać się zachować dystans i wyrzucić emocje. Nie zawsze to się uda. Nie raz się popłaczę. Zwłaszcza kiedy przychodzi do mnie pies, którym zajmowałem się od małego i którego znam od 15 lat. A teraz to nasze pożegnanie... To jest po prostu cholernie trudne.

Paweł trzy razy otarł się o śmierć. "Tak narażamy zdrowie, lecząc zwierzęta". Przeczytaj pierwszą część rozmowy z doktorem Kanią

Mam wrażenie, że lekarz weterynarii wciąż musi trzymać swoje emocje na wodzy. I na to nakłada się jeszcze jednak rzecz — to nie jest "robota od 9 do 17". Wielu weterynarzy przyznaje, że w domu bywają tylko gościem. Może pan zdradzić, ile godzin dziennie pracuje weterynarz Paweł Kania?

Standardowe osiem godzin jest nierealne. Myślę, że jestem w pracy ok. 10-12 godzin dziennie. Do tego często pracująca jest też sobota i niedziela, bo np. jest kontynuacja leczenia i nie można powiedzieć: proszę przyjść w poniedziałek, bo w poniedziałek może być już dla zwierzaka za późno. Jednym słowem: piątek, świątek, niedziela.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Do tego wszystkiego dochodzą coraz bardziej wymagający, by nie powiedzieć roszczeniowi, klienci (mam na myśli właścicieli) i internet, w którym można napisać wszystko...

Oczywiście, zdarzają się "trudni właściciele" i to niestety coraz częściej. Pamiętam, jak kiedyś przyszła do mnie pani z kotem w stanie agonii. Trzeba go było uśpić. Potem kobieta ta zarzucała mi, że jestem nieczuły, gruboskórny i nieempatyczny. Ona oczekiwała ode mnie, żebym się rozpłakał, żebym trzymał ją za rękę, a przecież ja muszę zająć się cierpiącym zwierzęciem, a nie nią. To jednak tylko część układanki. W tej chwili dostęp do wiedzy jest łatwy — każdy może wejść w internet i znaleźć to, czego potrzebuje (pomijam już fachowość niektórych informacji). Skutek jest taki, że niektórzy klienci, którzy do mnie przychodzą, mają już gotową diagnozę dla swojego pupila. Oni już dokładnie wiedzą, co mu dolega i co trzeba z tym zrobić. Zresztą to jest też problem wśród lekarzy "medycyny ludzkiej".

Kiedy przychodzi do pana doktora człowiek z gotową diagnozą, przekonany, że jest ona jedyną słuszną, jak pan sobie z nim radzi?

Staram się nie kłócić, nie tłumaczyć ani nie udowadniać, że nie mają racji. Staram się być cierpliwym w tym wszystkim i po prostu robię swoje. Badam. Badam. Badam. Badam. W końcu sama diagnostyka wskazuje im, że tak naprawdę się mylą (a rzadko zdarza się, że mają rację).

Bywa też, że do gabinetu przychodzi dwóch właścicieli, na przykład mąż z żoną. Kiedy pytam, co się dzieje z pieskiem, jaka sprawa ich tu sprowadza, mąż mówi jedno, a żona: "głupi jesteś, nie masz racji, jest zupełnie inaczej" i przedstawia swoją wersję. Każdy z nich widzi sytuację inaczej. To nie znaczy, że żadne z nich nie ma racji, ale by móc postawić rozpoznanie, nieraz trzeba poskładać w całość mnóstwo różnych elementów.

Po tym, co słyszę, nasuwa mi się jedno: taka codzienność to prosta droga do wypalenia zawodowego i w ogóle kryzysu psychicznego. O tym problemie u weterynarzy mówi się zresztą coraz więcej. Niemal co trzeci lekarz weterynarii twierdzi, że cierpi z powodu skutków wypalenia zawodowego, a co 10. podejrzewa lub ma zdiagnozowaną depresję, lub zaburzenia lękowe. To wyniki badania realizowanego w maju i czerwcu 2024 r. na zlecenie Brit i Vething Academy.

Niedawno w mojej okolicy w ciągu miesiąca zdarzyły się dwa samobójstwa wśród lekarzy weterynarii. To była 28-letnia dziewczyna i lekarz w wieku ok. 50 lat. Czy można z tego wysnuć wniosek, że ten zawód prowadzi do depresji, załamań psychicznych, samobójstw? I nie generalizowałbym. Przecież za mało wiemy o tych ludziach, może mieli w sobie jeszcze inne demony i na ich decyzje złożyły się też inne przyczyny, jakieś choroby, które ich obciążały? Nie mogę tego oceniać i nie mam prawa.

Z moich obserwacji wynika jednak, że coraz większym problemem, który niesamowicie obciąża psychikę lekarzy weterynarii, jest lejący się na nas hejt. Są ludzie, którzy po prostu wyżywają się, wręcz plują na lekarza, bo nie sprostał jego oczekiwaniom, bo nie był tak miły w tym dniu, jak by on chciał albo nie zdiagnozował zwierzęcia tak, jakby chciał. I to się niestety nasila, głównie na forach internetowych. Nienawistne i niesprawiedliwe komentarze mogą wręcz zniszczyć lekarzowi życie, karierę na pewno. Niestety nie każdy właściciel psa czy kota ma świadomość, że powodzenie leczenia nie zależy tylko od lekarza weterynarii. Najlepszym przykładem tego jest sytuacja, w której znalazł się kiedyś mój wspólnik.

Takie są objawy wyczerpania psychicznego. Sprawdź, co zrobić, gdy psychika siada

Co wobec tego właściciele mogą zrobić (lub czego nie robić), by wam tę pracę ułatwić, a przede wszystkim — dać swojemu pupilowi największą szansę na powrót do zdrowia?

Pierwsza rzecz, jeśli widzisz, że z twoim psem czy kotem dzieje się coś złego, zmieniło się jego zachowanie — nie czekaj, przyjdź z nim do gabinetu jak najszybciej. Zdarza się też tak, że jest piątek, sobota, przychodzi klient i oczekuje pełnej diagnostyki... Przede wszystkim jednak bardzo wszystkich proszę, pamiętajcie, że my, lekarze weterynarii, też jesteśmy ludźmi, też możemy mieć gorszy dzień, też potrzebujemy wyrozumiałości. Nie jesteśmy tylko do bicia i do oskarżania nas.

Jeżeli ktoś ma jakieś pytania, wątpliwości, z czymś się nie zgadza, niech przyjdzie i porozmawia na spokojnie, niech nie kieruje się tylko i wyłącznie emocjami, niech postara się zrozumieć mechanizm życia i jego prawa. Niech postara się zrozumieć nas. Bo powtórzę, robimy, co w naszej mocy, ale nie jesteśmy cudotwórcami. Niestety mamy czasy, kiedy ludzie coraz mniej potrafią ze sobą rozmawiać, nie są wyrozumiali względem siebie, nie starają się zrozumieć drugiej strony. To jest straszne i po prostu bardzo smutne.

Co robić, by stres nie niszczył ci zdrowia? Neurolog ma 9 dobrych sposobów

Jak pan doktor daje sobie z tym radę z tymi obciążeniami?

Przede wszystkim, kocham swój zawód — już w czwartej klasie szkoły podstawowej wiedziałem, że będę weterynarzem. To nie jest tak, że zdecydował o tym przypadek — nie, to zawód wybrany z pełną świadomością. To bardzo mi pomaga. Oczywiście, jak są sukcesy, to jestem szczęśliwy i pozytywnie nakręcony, ale bywają też dni, które ja nazywam "czarną serią"... Zawsze bardzo to przeżywam, rozważam na wszystkie sposoby, co mogłem zrobić lepiej. Rosnąca agresja właścicieli wobec nas, oczekiwanie cudu, a potem wylewanie pretensji na forach internetowych (nieraz w niewybredny wręcz obelżywy sposób) — to wszystko, o czym mówiliśmy... Cóż, bywają dni, że człowiek ma po prostu dość.

Moim sposobem na rozładowanie stresu i naładowanie baterii jest natura — działka, sport (obowiązkowo narty zimą). Ostatnio sobie wymyśliłem, że zostanę radnym — tak się stało i bardzo mi się to podoba. Zajęcie się zupełnie czymś innym niż tylko praca zawodowa, bardzo pomaga złapać dystans. Jeśli zaś chodzi o samą pracę w lecznicy i radzenie sobie w trudnych sytuacjach — kiedyś usłyszałem zdanie, o którym w gabinecie zawsze staram się pamiętać. Pewnego lekarza (medycyny ludzkiej) zapytano, jak sobie radzi, kiedy widzi cierpienie swoich pacjentów, kiedy towarzyszy im w odchodzeniu, jest świadkiem ich śmierci. A on odpowiedział: "współczuję im, ale nie współodczuwam". Myślę, że jeśli my weterynarze (i nie tylko) będziemy kierowali się tą zasadą, damy sobie radę.

Przeczytaj źródło