Prawica powtarza, że walczy z ideologią. Sprawa wiatraków pokazuje, że sama stała się jej zakładnikiem

2 dni temu 10

Wygląda na to, że pierwsza polityczna bitwa między nowym prezydentem a rządem rozegra się wokół wiatraków. Po przedłużających się pracach Sejm przyjął ustawę, która ma m.in. ułatwiać budowanie farm wiatrowych, w tym zmniejsza minimalną odległość wiatraków od domów z 700 do 500 metrów.

Zobacz wideo Budowa wiatraków na Morzu Bałtyckim! Tusk: Energia będzie tańsza

Donald Tusk, który nie był dotychczas mocno zaangażowany w sprawy energetyki, już kilka razy zabrał głos ws. wiatraków. Jednak los ustawy zależy teraz od decyzji Karola Nawrockiego. A rzecznik nowego prezydenta Rafał Leśkiewicz stwierdził, że chociaż Nawrocki "nie podjął jeszcze decyzji w jej sprawie", to ocenia ustawę krytycznie. 

Rzecznik Nawrockiego krytykuje przede wszystkim połączenie ustawy wiatrakowej z kwestią mrożenia cen prądu. - Nie podoba się panu prezydentowi połączenie dwóch niezależnych od siebie kwestii prawnych w jednym projekcie ustawy. (...) To zagranie poniżej pasa o wymiarze wyłącznie politycznym - mówił w Polskim Radiu. Rzeczywiście pierwotnie ustawa dotyczyła energetyki wiatrowej oraz biogazowni, a mrożenie cen prądu wrzucono do niej już na zaawansowanym etapie prac w Sejmie.

Ruch rządzących można oceniać i pozytywnie (bo przekonują, że sprawy się łączą - wiatraki mają pomóc zmniejszyć koszty produkcji energii w długiej perspektywie) i negatywnie (bo to zła praktyka legislacyjna, do tego potencjalnie przeciwskuteczna - jeśli Nawrocki czuje się szantażowany, to tym bardziej może chcieć postawić się rządowi). Ale niezależnie od tego, teraz decyzja jest w rękach prezydenta. 

Wiatraki po prostu potrzebne

Nawet pomijając kwestie "szantażu" i łączenia wiatraków z mrożeniem cen prądu, weto konserwatywnego prezydenta do ustawy wiatrakowej nie byłoby zdziwieniem. Prawica od dawna krytykuje energetykę wiatrową. Widzi ją jako część "lewicowej agendy" i "zielonej ideologii", do tego rzekomo "narzucanej" nam przez Niemców, czyli jednego z ulubionych chochołów polskiej prawicy.

- Rządzący po raz kolejny lekceważą protesty Polaków i wybierają interesy niemieckich koncernów produkujących wiatraki - mówił sam Nawrocki w kampanii wyborczej, komentując przyjęcie ustawy przez rząd. - Nie dla realizacji kolejnego etapu Zielonego Ładu w Polsce! - wzywał. 

Jednak choć to prawica próbuje przypiąć elektrowniom wiatrowym łatkę "zielonej ideologii", to sama w swoim sprzeciwie wobec wiatraków ma ideologiczne, a nie merytoryczne podejście. Bo twarde argumenty są po stronie budowy elektrowni wiatrowych. I chodzi nie tylko o obniżanie emisji gazów cieplarnianych. Wiatraki są nam potrzebne po prostu - żebyśmy mieli z czego produkować prąd. 

Groźna luka

Nawet gdyby pomijać wszystkie przepisy i cele związane z polityką klimatyczną, polska energetyka znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji. Nasze elektrownie węglowe starzeją się, wymagają remontów, koszty ich utrzymania rosną, a wiele zbliża się do kresu swojego funkcjonowania. Coraz większe są też koszty wydobycia węgla do ich zasilania. A jego cena nawet nie odzwierciedla ich w pełni, bo poza tym, co płacą elektrownie, wszyscy dorzucamy z naszych podatków miliardy złotych. Im bardziej zbliżamy się do 2030 roku, tym bardziej grozi nam tak zwana luka wytwórcza - czyli po prostu możemy nie mieć z czego produkować prądu. 

Czym zastąpić stare jednostki? Nowe elektrownie na węgiel to mrzonka. Rząd PiS, który brał sobie obronę węgla na sztandary i obiecywał, że "mamy go na 200 lat", nie był w stanie tego zrobić. Z planowanej elektrowni Ostrołęka C jedyne, co zostało, to dwie betonowe wieże, które trzeba było wyburzać - i utopione 1,3 miliarda złotych. 

Praktycznie cała klasa polityczna zgadza się w sprawie budowy elektrowni atomowych, ale na pierwszy blok jądrowy w najbardziej optymistycznym scenariuszu możemy liczyć za 10 lat. Ukończenie całej pierwszej elektrowni jądrowej nad Bałtykiem to perspektywa końca lat 30. I to pod warunkiem, że nie będzie już żadnych opóźnień, co musiałoby oznaczać, że poradzimy sobie lepiej niż Finowie, Brytyjczycy i Amerykanie (gdzie takie budowy mają ogromne opóźnienia). Atom jest więc potrzebny, ale nie rozwiąże naszych problemów za pięć czy siedem lat, bo go jeszcze nie będzie. 

Zostaje jeszcze gaz, i elektrownie na to paliwo w Polsce powstają. Ale swojego gazu nie mamy, a uzależnienie całej czy choćby większości energetyki od importowanego paliwa byłoby fatalne pod kątem bezpieczeństwa i kosztów. Dzięki wiatrakom gazu będziemy potrzebować znacznie mniej. 

Ze źródeł odnawialnych w Polsce szybko rośnie energetyka słoneczna, ale ta daje prąd w bardziej słonecznej połowie roku. Wiatraki na lądzie są do niej świetnym uzupełnieniem, bo statystycznie więcej wieje w zimniejszej połowie roku. Szybko rozwój fotowoltaiki przy wstrzymaniu wiatraków na lądzie tworzy nierównowagę w systemie. Są oczywiście jeszcze morskie farmy wiatrowe, ale ich budowa jest droższa od tych na lądzie. 

Wiatraki na lądzie można zbudować taniej niż konwencjonalne źródła energii i znacznie szybciej niż elektrownie jądrowe. Do tego powstanie farmy wiatrowej oznacza, że do samorządu (a w myśl nowej ustawy także do mieszkańców) będą trafiać duże pieniądze. Ale do pełnego rozwoju energetyki wiatrowej potrzebne jest obniżenie minimalnej odległości oraz stabilne, przewidywalne przepisy - a nie urządzanie z tematu politycznej przepychanki. 

Będzie decyzja "ponad podziałami"?

Potrzebę tę dostrzegł... nawet rząd PiS. To on najpierw w 2016 roku praktycznie zablokował rozwój energetyki wiatrowej na lądzie, a w 2023 chciał się z tego wycofać. Ministerstwo Klimatu w rządzie Mateusza Morawieckiego przygotowało ustawę przywracającą minimalną odległość 500 metrów. Dopiero na ostatniej prostej poselską poprawką zmieniono to na 700 metrów, chociaż ta wartość nie była poparta żadnymi analizami ani konsultacjami społecznymi. 

Minimalna odległość 500 metrów od domów nie jest przypadkowa. Taka obowiązywała w Polsce i dziś takie przepisy są w wielu innych krajach. Jest to bezpieczne dla ludzi, co potwierdzają i raporty naukowe (jak raport Polskiej Akademii Nauk), i sąsiedzi farm wiatrowych, którzy mieszkają obok wiatraków czasem już od kilkunastu lat. 

Nieprawdziwe są też twierdzenia, że wiatraki to wyłącznie "niemiecki biznes". Właścicielami farm są różne firmy - zagraniczne i polskie, w tym spółki skarbu państwa. Także producenci samych wiatraków wywodzą się z różnych państw, a wśród liderów branży jest firma Vestas - wywodząca się z Danii, nie z Niemiec. Do tego Polska także rozwija się na rynku wiatraków i wkrótce możemy produkować już nie tylko podzespoły, ale nawet całe "polskie" wiatraki. 

500 metrów ma znaczenie

Obniżenie minimalnej odległości od budynków do 500 metrów ma zaś znaczenie dla inwestorów, bo obecna odległość 700 metrów wyklucza dużą część Polski z możliwości budowy wiatraków. Nie oznacza ono, że każdy wiatrak będzie teraz stawał 500 metrów od domów, bo może to być także 695 metrów, albo 590 metrów - gdzie dziś postawienie wiatraka byłoby niemożliwe. 

A jeśli mieszkańcy i tak nie chcą wiatraków? Wbrew temu, czym straszy prawica, nikt nie może po prostu "postawić wiatraka w czyimś gospodarstwie". Zbudowanie turbiny na czyjejś ziemi odbywa się na podstawie dzierżawy, za którą właściciel dostaje wynagrodzenie. Zaś władze gminy mogą w ogóle nie zgodzić się na budowę farmy w danym miejscu, lub wyznaczyć lokalizacje dalsze od domów - jeśli taka jest wola mieszkańców. 

Dlaczego więc prezydent miałby nie zgadzać się na ustawę, która po pierwsze jest potrzebna polskiej energetyce i gospodarce, a po drugie - wciąż zabezpiecza mieszkańców w przypadku, gdy nie chcą farm wiatrowych? Jeśli dojdzie do zawetowania ustawy, to właśnie taka decyzja - a nie budowa wiatraków - będzie miała "ideologiczny" charakter. 

- Chcę jasno zadeklarować, że swoich decyzji nie będę podejmował zgodnie z podziałami politycznymi, tylko wbrew tym podziałom, podejmując zawsze decyzję, która odnosi się do głosu narodu polskiego, a nie do partyjnych emocji - obiecywał Nawrocki podczas swojego zaprzysiężenia. Jego decyzja w sprawie wiatraków będzie pierwszym testem tej obietnicy. 

Przeczytaj źródło