Utknęliśmy w pułapce niskich ambicji. Oto jak z niej wyjść [OPINIA]

17 godziny temu 6

Opinia prof. Krzysztofa Piecha z Uczelni Łazarskiego powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format dyskusji na ważne, ale kontrowersyjne tematy społeczne i ekonomiczne. W 13. edycji Ringu debatujemy o tym, czy rząd mógłby sobie obecnie pozwolić na podwojenie kwoty wolnej od PIT lub inną obniżkę podatków, np. zwolnienie z PIT rodzin z co najmniej dwójką dzieci, co proponuje prezydent-elekt Karol Nawrocki. Równolegle publikujemy opinie dra Jakuba Rybackiego z Akademii Leona Koźmińskiego oraz Piotra Soroczyńskiego, głównego ekonomisty Krajowej Izby Gospodarczej. Wprowadzeniem do dyskusji była sonda na temat polityki fiskalnej wśród blisko 50 ekonomistów.

Jeszcze kilkanaście lat temu Polska była przykładem kraju o tempie wzrostu, którego zazdrościła nam Europa. W latach 2004-2008 realny PKB rósł u nas w tempie 5,3 proc. rocznie. Dziś to raczej 3 proc. rocznie, co zaczynamy usprawiedliwiać "europejską normą". Owszem, nasze stałe postępy są doceniane na świecie, ale zadowalamy się coraz gorszymi wynikami. Gdybyśmy utrzymali dawne tempo wzrostu, nasz produkt krajowy byłby co roku większy o około 40 mld złotych – to równowartość rocznego budżetu na naukę i szkolnictwo wyższe w Polsce.

Diagnoza: Polska jak maratończyk, który stracił ambicje

Coś poszło nie tak. Zamiast szukać przyczyn strukturalnych, debata publiczna skoncentrowana jest na niuansach. Który podatek podnieść? A może wprowadzić nowy? Co jeszcze opodatkować: cukier w napojach bez cukru czy deszczówkę? Kto ma za dużo pieniędzy? Banki, zagraniczne big-techy czy posiadacze kilku nieruchomości? Komu jeszcze można zabrać, żeby nie protestował pod Sejmem? To są realia księgowości budżetowej. Tymczasem naszym problemem nie jest deficyt w budżecie, tylko deficyt ambicji: różnica między tym, co jako naród już umiemy, a tym, na co się odważamy.

Ekonomiści najczęściej tłumaczą długofalowy wzrost gospodarczy trzema silnikami: zasobem pracy, kapitałem fizycznym oraz produktywnością opartą na wiedzy, innowacjach oraz jakości instytucji. W Polsce pierwszy silnik nieuchronnie słabnie –mamy ujemny przyrost naturalny i liczba osób w wieku produkcyjnym skurczy się o 1,4 miliona do 2030 r. Trudno będzie to skompensować, skoro rosną nastroje antymigracyjne, napędzane coraz wyraźniej widoczną porażką polityki integracji migrantów na Zachodzie. O naszej przyszłości przesądzą więc dwa pozostałe czynniki: kapitał i innowacje. I tu zaczynają się prawdziwe kłopoty.

Polska cierpi na chroniczną anemię inwestycyjną. Stopa inwestycji w I kwartale 2025 roku wyniosła zaledwie 16,9 proc. PKB, podczas gdy średnia unijna to 21,2 proc. I wiemy od wielu lat, że jest to poważny problem. Ale nie było dotąd takiego ministra, który umiałby to zmienić. To nie jest tylko statystyczna różnica, to przepaść, bo niedobór inwestycji się kumuluje. Każdy brakujący punkt procentowy to około 35 miliardów złotych rocznie, które nie trafiają do polskich fabryk, laboratoriów i firm technologicznych.

Skąd bierze się ta zapaść inwestycyjna? To efekt systemowych błędów: kurczącego się rynku kapitałowego oraz systemu podatkowego i regulacyjnego, które tworzą iluzję przyjazności dla biznesu. Choć masowa popularność samozatrudnienia sugeruje apetyt na ryzyko, w rzeczywistości jest ona aktem obrony przed toksycznym opodatkowaniem pracy. Nasz system karze za ambicje i zniechęca do podejmowania ryzyka związanego ze skalowaniem biznesu – zatrudnianiem pracowników, inwestowaniem zysków i pozyskiwaniem kapitału na rozwój.

Anatomia niemocy: jak państwo karze za pracę i ryzyko

Choć wysokość klina podatkowo-składkowego nie jest u nas duża (ok. 35 proc.) na tle innych krajów UE, jego struktura jest patologiczna. Aż 22 pkt. procentowe – czyli blisko dwie trzecie całego obciążenia – to składki na ubezpieczenia społeczne, a tylko 13 pkt proc. to podatek dochodowy. W praktyce oznacza to, że państwo nakłada ogromny, sztywny ciężar na sam fakt zatrudnienia, niezależnie od rentowności firmy czy wysokości dochodów pracownika.

Do tego dochodzi cichy mechanizm podnoszenia podatków bez zmiany ustaw. Przez dekadę zamrożone progi PIT, w zderzeniu z 74-procentową skumulowaną inflacją, zadziałały jak pułapka fiskalna. Liczba Polaków płacących 32-procentową stawkę podatku wzrosła z 387 tysięcy w 2009 r. do blisko 2 milionów obecnie. To jest podatek od ambicji.

Tocząca polską gospodarkę od lat anemia inwestycyjna to skutek instytucjonalnego kryzysu zaufania i błędnego koła, w którym polski rynek kapitałowy ugrzązł na lata. Z jednej strony mamy kryzys popytu: po demontażu OFE i zniechęceniu oszczędzających podatkiem Belki, brakuje krajowego kapitału, który mógłby inwestować długoterminowo. Z drugiej strony jest kryzys podaży: firmy uciekają z giełdy, przytłoczone kosztami i biurokracją, nie widząc korzyści w byciu spółką publiczną. Efekt: kapitalizacja krajowych spółek na GPW spadła z 37 proc. PKB w 2013 r. do 20 proc. na koniec 2024 r. Do tego blokowanie crowdfundingu i innych alternatywnych sposobów finansowania skazuje firmy na drogi i powolny system bankowy. Nic dziwnego, że banki notują wysokie zyski, ale co z gospodarką, co z rozwojem firm?

Przełamanie tego impasu wymaga myślenia wykraczającego poza bieżącą politykę. W obliczu nadchodzącego dwuletniego pata politycznego, uważam, że Polska potrzebuje ponadpartyjnego paktu na rzecz strategicznych reform w obszarze obronności, oszczędności i inwestycji, bo potrzebne są działania wykraczające poza jedną kadencję polityków.

Recepta: jak uwolnić energię pracowników?

Powinniśmy sprawić, by praca w Polsce stała się tańsza dla pracodawcy i bardziej opłacalna dla pracownika. Docelowo należałoby znacząco (np. o 5 pkt proc.) zmniejszyć składkę rentową, która jest najbardziej "toksycznym" elementem klina, ze względu na niewielkie powiązanie z przyszłymi świadczeniami dla pracownika. Stopniowe obniżanie tej składki można sfinansować ze zmniejszenia luki VAT do poziomu unijnego (z 7 proc. do 5 proc.), co dałoby 6-7 mld zł rocznie. Ponadto, trzeba dokonać przeglądu wydatków budżetowych, szczególnie socjalnych, identyfikując te, które nie spełniają postawionych przed nimi założeń. Oczekiwane skutki to:

  • aktywizacja zawodowa osób biernych, w tym przez elastyczne formy zatrudnienia;
  • zmniejszenie szarej strefy i skali zatrudniania "na czarno", poprzez zmniejszenie opłacalności takiego postępowania (w porównaniu do ryzyka);
  • podniesienie płac (przy niskich stopach bezrobocia), co przełoży się na wyższe przychody z PIT i VAT oraz na zwiększenie wydatków firm na automatyzację pracy;

Recepta: jak odbudować popyt na inwestycje?

Musimy przerwać wykształconą od lat patologię inwestowania "po polsku", w której oszczędności Polaków lokowane są głównie w "beton", napędzając zyski deweloperów i finansujących ich banków, zamiast finansować rozwój firm i innowacji.

Należy stworzyć nowy, w pełni dobrowolny system długoterminowego oszczędzania, oparty na kilku konkurujących ze sobą prywatnych funduszach. Aby odbudować zaufanie zniszczone przez demontaż OFE, system ten musi opierać się na żelaznych gwarancjach:

  • ochrona konstytucyjna (lub ustawowa o randze kwalifikowanej), która uniemożliwi przyszłym rządom nacjonalizację lub transfer tych środków;
  • znaczące ulgi podatkowe na wejściu (odliczenie od PIT) oraz całkowite zwolnienie z podatku od zysków kapitałowych po osiągnięciu wieku emerytalnego;
  • swoboda inwestycyjna, by fundusze mogły efektywnie pomnażać kapitał w skali globalnej, z zakazem finansowania budżetu państwa (zakupu obligacji skarbowych).

Ponadto, potrzebna jest reforma zniechęcającego do oszczędzania podatku Belki, aby stał się instrumentem promującym długoterminowe inwestowanie. Proponuję wprowadzenie zerowej stawki podatku od zysków kapitałowych dla wszelkich rodzajów inwestycji finansowych utrzymywanych dłużej niż trzy lata. Taka zmiana wyśle sygnał: państwo nagradza cierpliwy kapitał, który buduje gospodarkę, a nie krótkoterminową spekulację.

Recepta: jak uczynić giełdę atrakcyjnym miejscem dla firm?

Trzeba sprawić, by przedsiębiorcy znowu chcieli być na giełdzie, a korzyści z bycia spółką publiczną przewyższały koszty. Można to zrobić przykładowo przez:

  • wprowadzenie konkurencji na rynku giełd aktywów finansowych, w tym rozdział głównego parkietu od New Connect;
  • unowocześnienie i globalizacja rynku kapitałowego poprzez eliminację pośredników dzięki nowoczesnej technologii (blockchain) oraz otwarcie na inwestorów zagranicznych
  • ograniczenie obowiązków raportowania dla spółek o niskiej kapitalizacji;
  • wprowadzenie ulgi IPO, tzn. obniżonej stawki CIT (np. 10 proc.) na pierwsze trzy lata dla firm wchodzących na giełdę; dla spółki o zysku 30 mln zł rocznie to oszczędność 3 mln zł, czyli kwota, która z nawiązką pokrywa koszty obecności na giełdzie.
  • zdecydowanie skrócenie procedur w KNF i wprowadzenie zasady "milczącej zgody": jeśli urząd nie wyda decyzji w określonym czasie, to wchodzi ona w życie warunkowo;
  • zmiana zasad finansowania KNF, aby urząd ten nie działał na zasadach komornika, tzn. nie utrzymywał się z pieniędzy, które "zgarnie z rynku";
  • wzmocnienie kadr Ministerstwa Finansów, by mogło pozyskiwać specjalistów z firm konsultingowych i instytucji finansowych, ofertując im konkurencyjne rynkowo wynagrodzeń;
  • przyjęcie zakazu nadregulacji rynku finansowego – nic ponad to, do czego Unia nas zobowiązuje, chyba że będą dowody, że rynek tego oczekuje.

Odbudowa popytu na instrumenty finansowe i naprawa podaży wzajemnie się wzmacniają. Każda złotówka pozyskana z emisji akcji przekłada się na 60-80 groszy dodatkowych inwestycji w środki trwałe firmy w ciągu kolejnych dwóch lat. To mechanizm, który może przerwać błędne koło niemocy i stać się kołem zamachowym polskiego wzrostu.

Recepta: jak zwiększyć innowacyjność gospodarki?

Większość polityków kompletnie nie rozumie o co chodzi z tą innowacyjnością. Wydaje im się, że jak wrzucą w gospodarkę miliardy środków publicznych, to pobudzi to innowacje. Tak myślano pół wieku temu na Zachodzie i był to błąd. Trzeba postawić przede wszystkim na kapitał prywatny, który trzeba wspierać, a nie go zastępować – środkami publicznymi.

Popatrzmy na taką sprzeczność: środki publiczne muszą być wydawane zgodnie z zasadą ostrożności, a innowacje wymagają wysokiego ryzyka. Jedno się ma nijak do drugiego. Potrzebny jest więc inny model finansowania. Co więcej, przy średnio-wysokim poziomie subsydiów zaczyna występować zjawisko wypychania – prywatne nakłady na badania i rozwój maleją, a intensywność innowacji nie rośnie. Badania w mojej habilitacji prowadzone na poziomie wszystkich regionów unijnych potwierdziły "europejski paradoks innowacyjności": im więcej publicznych pieniędzy na innowacje, tym poziom innowacyjności spada.

Państwo nie musi zupełnie wycofać się z tej sfery. Można wprowadzić tzw. fundusz-funduszy prowadzony przez niezależny zespół inwestycyjny, w którym np. BGK obejmuje nie więcej niż 30 proc. udziału każdej rundy i daje inwestorom prywatnym opcję wykupu. Przy każdej transakcji warunek powinien istnieć wiodący inwestor prywatny, do tego premie za rozwój technologii deep-tech i dual-use, a jako wskaźniki sukcesu należy przyjmować nie wartość księgową spółki, ale np. globalny przychód, udział eksportu i liczbę wdrożonych patentów. Taki mechanizm zmobilizuje kapitał prywatny, zamiast wypychać go z rynku, podniesie jakość decyzji inwestycyjnych i pozwoli polskim firmom szybciej stać się globalnymi.

Popatrzmy na kolejny przykład: wydaje nam się, że pieniądz powinien być emitowany tylko przez państwowe banki centralne. Jednakże na rynku walut cyfrowych dominują pieniądze prywatne, emitowane przez prywatne spółki – mówimy o tzw. dolarowych stablecoinach, które mają już kapitalizację wynoszącą 260 mld dolarów. To podstawa nowej gospodarki cyfrowej, eliminującej wielu pośredników finansowych, drastycznie zmniejszającej koszty funkcjonowania rynków finansowych. W USA rozumieją, co to jest i po co to jest. W Europie dominuje strach i chęć uregulowania tych innowacji.

A Polska niekiedy w tej ostrożności wyprzedza zachodnią Europę. Rozporządzenie MiCA, mające stworzyć w UE jednolity rynek dla aktywów cyfrowych, w polskim wydaniu stało się drastycznym przykładem nadregulacji. Wymóg kapitałowy dla giełd kryptoaktywów ustalono u nas na 500 tysięcy euro, podczas gdy Bruksela wymaga 150 tysięcy. Projekt ustawy wprowadza jedne z najwyższych w Europie opłaty na rzecz nadzoru. Sprawi to, Polacy będą wybierali tańsze firmy zagraniczne, pozbawiając się przy tym szans na krajową ochronę praw konsumentów.

W USA w latach 90. XX w. stworzono takie warunki, by Google, Facebook i inne firmy internetowe mogły zdominować świat. Teraz idą w kierunku tworzenia warunków dla rozwoju gospodarki cyfrowej opartej na technologii blockchain oraz sztucznej inteligencji. A my? My bardzo dobrze regulujemy – ograniczamy ryzyko możliwie do zera, byleby innowacje się u nas nie rozwijały. Skazujemy się na importowanie technologii informatycznych, a nie na ich wytwarzanie i eksportowanie, mając przy tym jednych z najlepszych informatyków na świecie.

Tak działa państwo, które myśli w kategoriach kontroli, a nie rozwoju. Państwo, które w innowacjach widzi zagrożenie, a w kapitale – źródło podatków, a nie siłę napędową gospodarki.

Podsumowanie: odblokować kapitał i innowacje, postawić na wolność

Najlepszą polityką budżetową jest ambitna polityka wzrostu. Jeśli uwolnimy pracę, naprawimy rynek kapitałowy i damy innowatorom zielone światło, tort do podziału urośnie sam. Wzrost PKB znów przyspieszy do 5-6 proc. rocznie, a dzisiejsze spory o deficyt okażą się drobiazgiem z czasów, gdy myśleliśmy przede wszystkim jak księgowi, zajmując się tym, co nowego opodatkować, komu zabrać ulgi itp.

Biegacz z kontuzją może wrócić do mistrzowskiej formy, ale pod warunkiem, że jego sztab wreszcie przestanie przepisywać środki przeciwbólowe i zdecyduje się na kompleksową rehabilitację. Trzeba myśleć o gospodarce jak menedżer, a nie jak księgowy. Polska czeka na taką wizję.

Autorem opinii jest dr hab. Krzysztof Piech, naukowiec i przedsiębiorca, profesor Uczelni Łazarskiego, dyrektor tamtejszego Centrum Technologii Blockchain, założyciel Instytutu Wiedzy i Innowacji.

Przeczytaj źródło