Zastanawiające: gdy Mojżesz wracał z rozmowy z Bogiem skóra jego twarzy jaśniała. Jakby opromieniała go jeszcze świętość Boga. Jakby spotkania z Nim sprawiały, że Mojżesz się przemieniał, że stawał się coraz bardziej do Niego podobny... A ja? Czy moja twarz choć trochę promienieje Bożym blaskiem? Czy jest w niej to coś, co pozwala innym zobaczyć, że żyję w przyjaźni z Bogiem?
Nie, w lustrze tego nie zobaczę. Bo tego nie da się udawać; nie da się zrobić takiej miny. To, jeśli w ogóle ma być, musi pojawiać się w sposób naturalny, musi być autentyczne...
I pewnie tak jest, jeśli jestem jak owi ludzie z ewangelicznych przypowieści, którzy dla skarbu czy dla drogocennej perły pozbywają się swojego majątku. Jeśli dla Boga, dla Chrystusa, wszystko inne uznałem za niewarte starań...