Pięć lat to nie tak długo. A jakby dwa życia. W tym poprzednim Baśka mieszkała w dużym mieszkaniu na Mokotowie. Praktycznie centrum Warszawy, a i tak wszędzie jeździła uberem. Kupowała w lokalnych warzywniakach, piekarenkach, cukierenkach, a wieczorami chodziła na wino do knajpy. Na wakacje jeździła do ciepłych krajów, najchętniej do Włoch. I co roku kupowała czterodniowy karnet na Open’era, bo kocha koncerty, no i ten festiwal od początku był dla milenialsów, takich jak Baśka, czymś w rodzaju pokoleniowego doświadczenia. Jej syn chodził do prywatnego przedszkola, a od szóstego roku życia uczył się grać na skrzypcach. I na angielski chodził.
Dziś Baśka mieszka na Bemowie. Jedzie się drugą linią metra do końca, przesiada w autobus, a potem jeszcze trzeba kawał przejść. Obok jest Biedronka, a parę kroków dalej Lidl. Baśka sprawdza stan konta przed wejściem. W zeszłym roku na wakacje pojechała na Mazury, w tym roku tylko wyśle syna na obóz rowerowy. Open’er? Zapomnij. "Co się stało z moimi luksusami?" – myśli sobie czasem ironicznie.
Zarabia tyle samo co pięć lat temu. Pracuje w tej samej firmie.
A życie się całkiem zmieniło.