Newsweek: Po raz pierwszy od początku pełnoskalowej inwazji w Ukrainie doszło do protestów antyrządowych. Był pan akurat wtedy w Kijowie. Pachniało Majdanem?
Adam Eberhardt: Skala protestów, które wybuchły po próbie osłabienia niezależności instytucji antykorupcyjnych, nie była wielka. Nie przypominały dwóch poprzednich Majdanów, kiedy to na ulicach Kijowa i innych wielkich miast Ukrainy gromadziło się kilkaset tysięcy ludzi. Demonstracje trwały wprawdzie kilka dni, ale miały miejsce tylko w największych ośrodkach miejskich, a co najbardziej charakterystyczne – uczestniczyli w nich prawie wyłącznie ludzie młodzi. To były protesty 20-30-latków, dla których przegłosowanie ustawy likwidującej niezależność Narodowego Biura Antykorupcyjnego (NABU) i Specjalnej Prokuratury Antykorupcyjnej (SAP) było sygnałem, że rządzący czują się coraz bardziej bezkarni. Protesty wystarczyły, aby wzmocnić presję międzynarodową na Kijów. W rezultacie prezydent Wołodymyr Zełenski zrobił krok wstecz i zapowiedział kolejną ustawę, cofającą wprowadzone zmiany.